środa, 12 marca 2014

Cosmos

Born of Polish teatcher mother and physic father I can see the beauty of the world around me  and at the same time I am directed by the desire to know where it came from.
My last visit to the planetarium ended with a tearful emotions. When it comes to the inexpressible and incomprehensible abyss I can be called a crybaby.



If you missed Cosmos: A Personal Voyage, television series written by the great Carl Sagan and produced in 1978 and 1979, now you've got fantastic opportunity to catch up. Right in this month sequel Cosmos: A Spacetime Odyssey has been released. You don't have to be brainiac, geek or astronom to understand that we are part of the universe. So don't diminish science just because it speaks the language of numbers, formulas and difficult concepts.
Only science has actually proven that we are made of the same matter, which can be found in the stars. Isn't it just encouraging us to do great things?




środa, 26 lutego 2014

All is lost

First, the movie.
How many movies about man all alone in the boat, in the middle of the sea or ocean could you name? How many of them have made you take your breath from frustration and nervousness. I will remember this one for a long long time. Since it has both silence and genuine Robert Redford face. It's not the movie you expect it to be.
The movie especially made me think about the very last chances... I hope that I would never experience situation with having a belief  that it's all or nothing. Nevertheless, we can found ourselves in this position every day..only the scale is smaller. Fight or let it go. Be brave, like you wish you are. Or wait for better weather to act. You can grumble. You can perform miracles. Nonsense? Maybe, but you can decide.



Secondly, long time no see & no read friend contact me in the name of rescue our common friend from her miserable everyday and hopelessness. My faith in people has been restored. My head is bursting with thoughts how many good and useful things we can do together. Tasks and goals has been fixed, let's go! Until we operate.... all is not lost!




wtorek, 21 stycznia 2014

Inspirations #1

    You can meet them everywhere. Today, I've found some stimulating thoughts in quotes and movie and also couple glances out the window let me think that I'm in really fine place right now. In every sense of it. 
    
    That was a pretty good day, thank you. 

Love it!


niedziela, 19 stycznia 2014

Why?

     Because I can.
    Because I need to climb on the heights and develop in some visible way. Besides, I don't think it's going to disturb many people not to read this in Polish. Very few of you looks in here on regular basis, I'm grateful for that and promise to stay in touch with you. 
    Although everything is fine with my life, I need something that I cannot call. Since I started think about the missing part it has adopted different names and lack of dreams is probably the closest one. I've got some hide deep inside but because there is no prospects of fulfillment these particular dreams and hopes have been put aside, almost forgotten. When accomplishment requires the paricipation of another person, you don't want to force him, convince, blackmail or use tricks that restricts someone's freedom. As always in such cases, I'm wondering where my freedom ends, and if I have to abandon my own plans, does it make me limited? And what's more, confused and sad.
I'm going to search for recipe and do not rest until I found it. Something tells me it all starts with honest talking.
    Today, I'm saying good night...and good luck!



środa, 8 stycznia 2014

Anaïs Nin

Miłość nigdy nie umiera śmiercią naturalną.
Umiera z powodu naszej ślepoty, błędów i zdrad.
Umiera chora i poraniona. Umiera ze zmęczenia,
braku wody, braku blasku. 
Anaïs Nin

    Czytam, pamiętam i myślę o tym. Mam swoje dni "rozważania pisma" i są takie, w których te słowa znaczą więcej i są mnie bliżej niż inne, szczególnie te niosące optymistyczne przesłanie dla świata. Są dni smutku i jakiejś takiej niemocy, i mam wrażenie, że tylko świadoma akceptacja takiego stanu rzeczy ma moc sprawczą znalezienia w sobie siły na spokojne dopłynięcia do następnego portu. Bez histerii, bez niepotrzebnego siłowania się. Bez zmuszania do rozmowy. Może to natura wymusza na mnie paradepresyjne zachowania i przeżycie dnia bez radosnego podskakiwania, hormony czy ki pies. Koniec końców pamiętam tylko o wodzie przy łóżku i głaskaniu pleców przed snem, nie dam nam zginąć z pragnienia i braku blasku.

piątek, 20 grudnia 2013

Zanotowane w kuchni przy akompaniamencie rozgrzanej patelni oraz racuchów z bananami i suszonymi śliwkami...

Zapiszę, bo zapomnę...
    Bądźmy cierpliwy, nie traćmy zimnej krwi i przeznaczmy choćby 5 minut dziennie na zastanowienie się nad tym w jakim momencie jesteśmy, co robimy i gdzie nas to zabiera. Piszę o tym, bo czas przegonił mnie przez cały 2013 rok i nieustannie mam wrażenie, że znowu się zagotowałam, znowu pochopnie, znowu na szybko...próbuję wydrzeć choćby z pod ziemi taki czas tylko dla siebie, nie na pielęgnację, ganianie po mieszkaniu z maseczką na twarzy, czy leżenie na kanapie bez odbierania telefonu (tak, robię to i lubię to...).  
Chcę usiąść, pomyśleć i poczuć się jak ktoś, kto podejmuje decyzje z pełnym przekonaniem w wierze, że steruje własnym życiem. Kiedy kurz świątecznych bitew już opadnie i papierowe torebki po prezentach zostaną schowane do szafy (na następny rok jak znalazł) liczę na taki czas dla mnie i moich myśli. Lubię sobie na pociechę wypisać wszystkie dobre rzeczy, które wydarzyły się w mijającym i zmotywować tym do działania na nadchodzący. I wiecie co? Ja naprawdę dużo zawsze wypisuje, bo po pierwszym zastanowieniu, zawsze okazuje się, że nawet jeśli coś nie było szczęśliwe - to prędzej czy później doprowadziło do jakiegoś dobrego momentu. I wszystkie te większe, mniejsze i średniawe komplikacje, które przydarzają nam się po drodze wiodą nas w bezpieczne miejsca, lub mogą wieść nas tam, jeśli tylko obierzemy właściwy kierunek.

      Tak więc w ostatnim czasie rozważań o cierpliwości nie było końca... A kiedy jej już zabrakło, zrobił się kocioł i zamieszanie i śmiechu było trochę też. A teraz choć ganię się za brak opanowania i nie szukam ładnych słów na nazwanie mojej słabizny to odnalazłam w końcu trochę spokoju i przybujaliśmy się z Kotem do bezpiecznego portu, wspólnego, choć nie własnego. A że elektryka wysiadła już dwa razy i sąsiad kaszle za ścianą i piwo chowa w skrzynce z zaworem wody przy drzwiach i samochód parkujący pod oknem regularnie nawołuje do zmiany stylu życia, bo apokalipsa i piekło...phi! 
      Zostawiam Was i siebie z tą myślą, znajdźcie czas dla siebie i swojej cierpliwości, warto ją pielęgnować jak cnotę, żeby wiedzieć kiedy z nią trzymać, a kiedy zupełnie odpuścić.

Gwiazdki z nieba...


piątek, 18 października 2013

A beautiful suicide



     W jednym z internetowych rankingów zdjęć must-see natrafiłam na zdjęcie, które nie może mi wyjść z głowy. I choć samo to nie jest jakieś nadzwyczajne i najczęściej takie zdjęcia trafiają na mój pulpit lub ścianę, to to jedno akurat jest bezpieczne schowane w folderze, a ja wracam do niego raz po raz. 

     Fotografia podpisana "A beautiful suicide - 23 year-old Evelyn McHale jumped from the 83rd floor of the Empire State Building and landed on a United Nations limousine, 1947".

fot. Robert C. Wiles
   
    Pogięta blacha, efekt siły z jaką rozpędzone ciało uderza w samochód, dla mnie faluje miękko na tym obrazie niczym woda. Podarte rajstopy schodzą na drugi plan. Widzę tylko piękną kobietę, która zanim rzuciła się z wysokości, upewniła się, że kostium świetnie na niej leży i nie zapomniała o perłach ani o rękawiczkach. Mam wrażenie, że zdjęcie było zrobione w kompletnej ciszy. W jej torebce znaleziono krótki list z prośbą o kremację, zniszczenie ciała tak, żeby nikt z lub z poza rodziny już jej nie oglądał. Nie przewidziała, że na dzięki jednemu zdjęciu zostanie tu na zawsze.

    Dopiero szukając historii Evelyn McHale odkryłam jaką ikoną została, zdjęcie trafiło nie tylko na okładkę magazynu Life, ale było również inspiracją dla Andy'ego Warhola i powielone w jednej z jego charakterystycznych prac.

    Spokój na twarzy i ta niezwykła lekkość ciała sprowadziła mnie raczej do szekspirowskie Ofelii. Dryfująca niczym zjawa, cicha tak, że gdyby nie niepokojące otoczenie pewnie pomyślałabym, że śpi.

John Everett Millais

    Jeszcze tylko wyciągnąć okruchy szkła z włosów, cienkie pajączki glonów i mchu, pogłaskać po policzku i pozwolić im tak trwać w nieszczęsnym, pięknym ujęciu.